jak to było jak Marty nie było a potem jak była a chcieli ja wyeksmitowac z jej wygodnego M1



Marta Zielonka 20.04.2004 godz.11,25

Było lato 2002 roku Gosia miała rok a my wiedzieliśmy,ze nie może być sama, musi mieć rodzeństwo. Właśnie wróciłam od lekarza z plikiem recept na tabletki anty, nie zdążyłam wziąć ani jednej recepty podarte wyladowały w koszu.
Mijały miesiące a mój organizm zaczynał życ własnym życiem nadzieje, że poprzednia ciąża wszystko wyreguluje nie spełniły się. W grudniu zapada decyzja o stymulacji hormonalnej clostilbegytem z luteina i ergolaktyna. Grzecznie łykam tony leków, dla mnie to żadna nowość. Az w końcu w maju 2003 roku sa dwie kreski na teście, wielka radość ale i strach bo razem z kreskami pojawiają się plamienia…. Nie udało się od 1 czerwca 2003r mamy gdzieś tam maleńkiego aniołka. Jest mi trudno ale przecież jest Gosia musze być twarda ,jestem twarda… w drugiej połowie czerwca na wizycie kontrolnej i po badaniu BHCG dostaje luteine na regulacje cyklu i umawiamy się,że nastepną stymulacje zaczniemy we wrześniu. Nie uważamy zbytnio, bo przecież ciąża naturalna - bez leków nam nie grozi, to zupełnie niemożliwe w moim przypadku….
Początek sierpnia - dziwnie się czuje robie test – negatywny, nie wierze testom one zawsze wychodzą negatywnie, gdzieś podświadomie mam wrażenie, że nie jestem sama..
Powtarzam test po tygodniu…. są dwie krechy!!!! I jak tu nie wierzyć w cuda, dzwonie do mojej Pani Doktor, nie wierzy każe mi przyjechać mówi, że to wręcz niemożliwe, na usg oczywiście za wcześnie. Znów są plamienia, ląduje w łóżku obłożona toną leków, staram się wytłumaczyć mojej dwulatce, ze na leżąco tez można się fajnie bawić i nawet mi się to udaje. Na szczęście jest niania która mocno wdraża się w prace domowe, Michal przechodzi szybki kurs gotowania, mój tato pierze nasze rzeczy, robi jakieś najpilniejsze zakupy, mama ratuje nas jakimś dodatkowym jedzeniem, po kilku dniach sytuacja jest opanowana.
Idziemy na usg, jest pęcherzyk ale bez echa zarodka BHCG słabiutkie za małe jak na obecny tydzień ciąży, dodatkowo zaczynam znów plamić i trafiam do szpitala. Usg potwierdza, że coś jest nie tak, ale na wszelki wypadek pakują mnie do łóżka i każą czekać dwa dni. Te dni są dla mnie koszmarem. Po dwóch dniach ta sama lekarka co przy przyjęciu ze stoickim spokojem mówi: „widzi pani z tego nic nie będzie, czyścimy jutro rano, puste jajo płodowe i tyle”
Wyszłam stamtąd z płaczem, wracałam korytarzem do pokoju gdy zaczepił mnie ordynator.
Gdy wyjaśniłam mu dlaczego płacze zabrał mnie jeszcze raz do gabinetu, dokladnie wypytał o wszystko obejrzał zdjęcia usg i pyta się czy zależy mi na tej ciąży odpowiedziałam, że oczywiście, wtedy stwierdził „pracuje już Monika wiele lat i różne cuda widziałem dlatego idź do domu łykaj leki i wróć za tydzień” na koniec dodał, że w moim przypadku to już go nic nie zdziwi.
Wtedy byłam na niego zła, nie wierzyłam, że może być dobrze, chciałam mieć to za sobą wyjechać gdzieś na jakieś wakacje byłam zdołowana choć starałam się sprawiać wrażenie, że wszystko jest ok.
W domu żyłam w miare normalnie, choć męczyły mnie mdłości co doprowadzało mnie do szału, bo niby w ciąży nie bylam a dolegliwości mnie dopadły. Troche plamiłam ale nie robiło to na mnie wrażenia przecież byłam umówiona na zabieg…
W umówionym dniu stawiłam się w szpitalu, głodna jak wilk, przygotowana do narkozy. Wszystko strasznie się przeciągało, muliło mnie z głodu, było mi słabo, doszedł do mnie Michał, az w końcu nie wytrzymałam i poszłam się upomnieć o usg. Przyszła po nas ta sama pani Dr. co wg mnie wróżyło jak najgorzej. Weszliśmy do gabinetu, nie widziałam monitora Michał widział ale ponieważ zna się na tym mniej więcej tak samo jak ja na naprawie auta to nic mi nie mógł powiedzieć a Pani Dr. milczała. Trwało to jak dla mnie wieki, az w końcu pokazała mi monitor a na nim bijące serduszko mojej córeczki…. Był to najpiękniejszy widok na świecie… i pomyśleć,że tak niewiele brakowało…. To nie był koniec kłopotów w tej ciaży ale żaden z nich nie był już tak wielki bo Marta była i jest z nami…..
Wtedy sobie pomyślałam,ze nigdy więcej takich stresów, trudno nie nadaje się na „matke polke”. mimo, ze zawsze marzyła mi się rodzina w modelu 2+3. Ale teraz gdy Marta ma już ponad rok coraz cześciej zaczynam głośno myśleć aby za jakiś czas postarać się jeszcze o tego trzeciego maluszka, bo przecież kiedyś mówiono mi, ze najprawdopodobniej nigdy nie będę mogła zajść w ciaże naturalnie, ze tylko IVF lub ICSI a jednak…. Wiec skoro dano mi szanse urodzić dwie wspaniałe dziewczyny to może będzie mi dana jeszcze jedna taka szansa, mam tylko nadzieje,ze trzecia część tej opowieści będzie zdecydowanie mniej dramatyczna od dwoch poprzednich tym razem poprosze o wersje lekka łatwą i przyjemna J ( no i oczywiście poproszę jeszcze o argumenty w celu przekonania męża bo jego ta wizja jakoś przeraża Wink )